niedziela, 23 grudnia 2012

Trwanie w rozłące



Już jesteśmy po końcu świata, a wciąż w adwencie.
Warto pamiętać, że Pan nie nadszedł, a przyjdzie jak złodziej w nocy...
Czekajmy i trwajmy ...

Znalazłem na wrzucie znakomitą listę piosenek do odtwarzania przez wiele godzin. Pierwsza część zawiera piosenki wykonywane od Alibabek do Heleny Majdaniec, druga część od zespołu No To Co aż po Mirę Zimińską. Obie listy zawierają kilkaset piosenek nieraz bardzo dalekich klimatem od Alibabek,  Heleny Majdaniec, No To Co czy Miry Zimińskiej.

http://elementarz12.wrzuta.pl/playlista/1FPLBqiP67U/alibabki_-_majdaniec 

http://elementarz12.wrzuta.pl/playlista/9Sa5KlI6i3o/n-z_pol

Zapadłem w klimat piosenek przełomu lat 50 i 60 - lat z których się wywodzę, bo takie piosenki tam przeważają.
Byłem śpiewającym dzieckiem i łapię się co trochę na tym, ze wiele z tych piosenek nie tylko znam, ja je śpiewałem ze słuchu. Bo wtedy nie było skąd wziąć tekstów, zapisywało się je słuchając radia. Telewizji praktycznie nie było.

Takim kultowym przebojem dla mnie w tamtych latach była piosenka Krystyny Konarskiej "Doliny w kwiatach. " Znałem ją na pamięć, bardzo ceniłem i prawie płakałem śpiewając o tej smutnej rozłące między kochającymi się ludźmi.

http://w813.wrzuta.pl/audio/69Alt3y3L3O/krystyna_konarska_-_doliny_w_kwiatach

Doliny w kwiatach to był wielki przebój roku 1966.

Tęskniłem wówczas za ojcem, który od lat był daleko, coraz dalej. Nie rozumiałem wtedy dlaczego tak było, bardzo mnie to bolało. I teraz gdy słuchałem tej piosenki przypomniałem sobie. To wtedy zakodowałem sobie rozstania z bliskimi jako coś bolesnego a spotkania po długim czasie uznałem za cudne chwile pełne szczęścia. Bez płaczów nocnych, jakie słyszałem wtedy z sypialni mamy, zanim tata ponownie wyjechał. Bez posępnych min i nastrojów, jakby ktoś umarł, gdy tata dopiero co wyjechał.

Kilka lat później, gdy dojrzewałem, wprowadziłem sobie kolejny kod na życie.
Ponieważ życie artystyczne było dla mnie niemal oczywiste wówczas, jako sposób życia dla mnie, postanowiłem pokochać "wybitną artystkę" która musiałaby jeździć po świecie za sławą. Ja miałem na nią nieustannie czekać jak Penelopa i jej powrót przekształcać w wielkie domowe i rodzinne święto. Role artystki miała pełnić Zdzisława Sośnicka, Urszula Sipińska lub inna podobna, utalentowana piękna i sławna pani. Ciekawe, ze odwróciły mi się wtedy role, przecież to ja miałem i chciałem być "wybitnym artystą". Może chciałem udowodnić KOBIETOM, że można czekać na ukochanego i gdy wróci, nie robić mu awantur i nie płakać bez sensu?

Mijały lata.

Ożeniłem się z wielką artystką życia. Tak wielką, że z początku tego nie było widać.
Ja nie byłem ani artystą życia, ani nie zostałem wybitnym artystą estradowym. Myślę, że udało mi się nieoczekiwanie zostać artystą w pracy zawodowej i to bynajmniej nie jest ponury żart.
Oczywiście nie przestałem lubić się bawić i może właśnie dlatego praca mnie lubiła a ja lubiłem swoje kolejne prace.

Nadszedł jednak dość szybko czas sprawdzianu naszej odporności na rozłąki.
Pierwszy raz to było w połowie lat 80tych, gdy w domu darły się bliźniaki, a ja dostałem piękne zaproszenie do kończenia pracy doktorskiej w oddalonym o 600 km Szczecinie.
To była trudna decyzja, jednak nie wahałem się by ją podjąć.
Pozostałem z żoną i dzieciakami. Doktoratu nie zrobiłem potem już nigdy.

Jednak bieda aż zapiszczała, gdy urodził się trzeci synek, a rodzina zawisła na mojej jednej, instytutowej pensji. Wtedy podjąłem dalszą decyzję, bardzo ważką. Koniec z pracą w grajdole gdzie mieszkałem. Wychodzę w świat, za to przyniosę przychody kilka razy większe, niż dotychczas.
Żona, jak zwykle, miała obawy, jednak, jej bezzasadne obawy nie były ważne, wobec braku kasy na opłacenie czynszu i perspektywy przejścia na zasiłki z opieki społecznej.

Po kilku miesiącach tej pracy kupiliśmy samochód. Z pensji. Nowy. Mimo, że żona nadal nie pracowała.
Coraz częściej jednak bylem w domu coraz krócej i wracałem nieraz tylko na weekendy.
I wtedy poczułem to, co się stało. Żonie się znudziło to rozstawanie i zaczęła reagować na moje powroty jak kiedyś moja mama, płaczem i złością.
Próbowałem to jakoś ratować. Nie udało się. Szczęśliwe małżeństwo, a w ślad za nim szczęśliwa rodzina odeszły w przeszłość.
Nie wiedziałem jak się ratować. Kody, jakie wspomniałem wcześniej pracowały wskazując mi, że jestem krzywdzony i oszukany. Zdradzony.

Zacząłem czuć się lepiej poza domem niż w ukochanym moim domu.
Znalazłem sobie towarzystwo.
Nauczyłem się spędzać czas w zupełnie inny sposób niż dawniej. 
Odbijałem od kobiety, która była nieszczęśliwa i wściekła na mój widok.
Od tej, która zionęła nienawiścią i syczała: kiedy wreszcie będzie poniedziałek i się wyniesiesz ... 

Trwałem mimo wszystko przy rodzinie.
Aż przyszedł czas, gdy fala złości zaczęła się przelewać. Zaatakowano mnie propozycjami rozwodu, sprzedania domu, podzielenia dzieci. Jedną z najświętszych rzeczy w moim życiu było małżeństwo i sakrament małżeństwa. To zaczęło być niemiłosiernie deptane.
Trwałem.
Nigdy nie wyrażałem zgody na rozwód.
Az do pewnego momentu.
Gdy straciłem wiarę. Wiarę, że to, co ratuję w ogóle jeszcze istnieje.

Powiedziałem, że nie będę bronił jej rozwodu, jeśli go będzie potrzebowała i chciała.
Nagle zniknęły wszystkie złości, eskalacje żądań, awantury.
Jak ręką odjął. Przestała mieć żądania.
Kilka dni później żona została zwolniona z pracy i od tej pory więcej nie pracowała.

Zajęła się domem.
Robi to bardzo dobrze, przejęła wiele moich dawniejszych obowiązków.
Podziwiam ją z daleka, z dystansem. Wiem, że nie mogę pochwalić, bo uzna to za podejrzane.
Coraz bardziej ją lubię. Jednak wiem, że nie mogę jej tego powiedzieć, bo awantury wrócą. Od tamtych czasów awantur minęło już 7 lat. Trwamy obok siebie, choć nie ze sobą, tak jak zapisano w pewnym programie odkrytym przeze mnie, u mojej przyszłej żony,  już w latach 70tych. Ona nie chciała nigdy być blisko, wolała dystans. Coś tam sobie budowała w ten sposób. Co? Nie wiem, może jakąś iluzję? Jednak zostawiam to jej, to nie jest moja sprawa.

Trwamy.

Ktoś poznany jakiś czas temu, przed kim odsłoniłem się nieco bardziej, powiedział na mój widok: Chłopie, ty jesteś jednym wielkim smutkiem ....
Już się nie znamy.
Nikt nie chce znać smutnych ludzi.
Może tylko Bóg. A może i nie ...